Zoe i Ollie długo nie mogli mieć dziecka, dlatego zdecydowali się na adopcję – Evie trafiła do nich jako kilkudniowe niemowlę. Po kilku latach urodził im się Ben. Teraz, gdy chłopiec skończył 2 lata, a dziewczynka 7, w ich rodzinie zaczęły pojawiać się problemy. Ollie pracował coraz dłużej i coraz mniej miał czasu dla rodziny. Zoe szukała natchnienia – za kilka miesięcy miał się odbyć wernisaż jej obrazów, więc musiała jeszcze kilka namalować. A Evie zaczęła się inaczej zachowywać i mówić o swoim pochodzeniu. Zoe znalazła listy i prezenty dla dziewczynki od jej biologicznego ojca, który twierdził, że Evie została mu skradziona i teraz ją odzyska…
Nigdy nie wiadomo, jak i kiedy powiedzieć dziecku, że zostało adoptowane, zwłaszcza, jeśli nie ma prawa pamiętać swojej biologicznej matki, a ojca nigdy nie widziało. W przypadku Evie, jej karnacja i oczy od razu mówiły, że nie może być biologiczną córką pary ludzi, których nazywa rodzicami. Dziewczynka zaczyna rozumieć i zauważać coraz więcej, a jej ciekawość i rozgoryczenie podsycają listy podrzucane w ogrodzie. Jako starsza siostra na pewno nie raz poczuła się zaniedbana, gdy więcej uwagi poświęcano jej bratu. Jej tajemniczy biologiczny ojciec postanowił to wykorzystać i stopniowo zdobywał jej zaufanie.
Do pewnego momentu myślałam, że będę rozczarowana intrygą. Że owszem, książka wywołuje emocje i od tej strony jest dobrze skonstruowana, jednak wątek ojca wydawał mi się niedopracowany, zbyt oczywisty. Na szczęście pierwsze wrażenie okazało się błędne, autorka totalnie mnie zaskoczyła i wprowadziła na fałszywe tropy, dzięki czemu do końca mogłam czerpać przyjemność z czytania i śledzić z zainteresowaniem oraz przerażeniem to, co działo się w rodzinie Zoe.
Współczułam głównej bohaterce, jej świat wywrócił się do góry nogami. Z jednej strony musiała zajmować się synkiem, słodkim dwulatkiem, który nie rozumiał, co działo się w ich rodzinie, ale wyczuwał napięcie i domagał się zwiększonej uwagi. Z drugiej strony chciała pomóc Evie, poświęcić na to każdą godzinę, kosztem jedzenia i snu. Do tego dochodziło poczucie winy, że nie zawsze spędzała z córką tyle czasu, ile powinna, że czasem była zniecierpliwiona czytając jej na dobranoc po raz kolejny tę samą książkę. Że swój strach i niepokój przenosiła na relację z córką, często tracąc cierpliwość i odzywając się ostrzej niż zamierzała. Poczucie winy gnębiło ją z jeszcze jednego powodu – czasem zapominała o rodzinie, przypominała sobie, że jest kobietą i artystką i dawała się ponieść coraz gorętszym rozmowom o sztuce.
„Skradzione dziecko” okazało się bardzo dobrym thrillerem o niewinnym początku. Autorce udało się ukazać całe spektrum emocji, które odczuwała główna bohaterka, jako matka, żona i kobieta, oraz część z nich przenieść na czytelnika, wywołując silny niepokój. Te mroczne emocje potęgowały opisy wrzosowiska, ukochanego miejsca Zoe, pełnego naturalnego piękna, które jednak miało w sobie jakiś mrok i nie można było lekceważyć zagrożenia, jakie ze sobą niosło. Sanjida Kay kluczyła i zaskakiwała, sprawiając, że ciężko było oderwać się od książki.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Sanjida Kay „Skradzione dziecko”
Tytuł oryginalny: „The Stolen Child”
Tłumaczenie: Hanna Pustuła-Lewicka
Wydawnictwo W.A.B.
Data premiery: 24.04.2019
Liczba stron: 350
ocena: 7/10 (bardzo dobra)