„Miłość leczy rany” Katarzyny Bondy to książka, która od początku wywoływała we mnie skrajne emocje, jeszcze zanim zaczęłam ją czytać. Z jednej strony nie mogłam się doczekać tej powieści i cieszyłam się, że jest taka gruba i będę mogła się nią długo delektować. Z drugiej, zanim po nią sięgnęłam usłyszałam, że jest inspirowana prawdziwą historią i zaczęłam się nieco obawiać, że książka nie tylko fizycznie może okazać się ciężka i utknę z nią na kilka tygodni. Oba przewidywania się sprawdziły. Książka rzeczywiście opiera się na wydarzeniach z życia Unkasa, Kazacha obecnie mieszkającego w Polsce, spędziłam z powieścią 3 tygodnie i miejscami nie było lekko, w tym czasie zdążyłam mimochodem przeczytać jakieś 2 romanse na Legimi w telefonie. Ale kiedy wreszcie się zbierałam i siadałam wieczorem do „Miłość leczy rany”, czas który mogłam przeznaczyć na czytanie mijał bardzo szybko (a to już nie te warunki, że mogłabym zarwać noc dla książki, teraz tylko Olga ma takie prawa), a ja z niechęcią odkładałam książkę.
Ciężko zaklasyfikować tę powieść, próbować zamknąć w ramach jednego gatunku. „Miłość leczy rany” ma w sobie dużo z powieści obyczajowej, ale zawiera też wiele innych wątków, przede wszystkim kryminalnych. Czytając, przypomniałam sobie, dlaczego Katarzynę Bondę nazywają królową researchu – musiała spędzić wiele czasu poznając Kazachstan, jego mieszkańców i obyczaje, by tak dobrze roztaczać przed czytelnikiem ich obraz. Historia zawierała także elementy fantastyczne, związane z wierzeniami bohaterów, wizje opisywane przez baksy (tamtejszych szamanów, czy inaczej „wypatrujących”), zdarzenia, które trudno zinterpretować i których nie da się logicznie wyjaśnić. Ale to, co najbardziej przerażało, to nie zjawy, lecz ludzie. Ludzie, którzy w imię odpowiednio przez siebie interpretowanego honoru rodziny, byli gotowi na wszystko. Władza, która za nic miała prawo i naginała je do własnych potrzeb. Sądy, o których można by wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że były niezawisłe. Mafia, która oficjalnie rządziła miastem. Brudna kampania wyborcza, która zmieniła się w krwawą zemstę. A w tym wszystkim zwykły człowiek, który musiał się podporządkować, złamać, bo inaczej ryzykował życiem swoim, lub co gorsza, swoich bliskich.
Ale Kerej nie był zwykłym człowiekiem. Pochodził z szanowanego rodu, jego ojciec uczył sztuk walki. Blond włosy Kereja od początku czyniły go wśród Kazachów kimś wyjątkowym. W latach 90. w Kazachstanie miał ładną żonę i dziecko, dobrze prosperujący biznes, rodzinę, która go szanowała i przyjaciół, którzy skoczyliby za nim w ogień. W roku 2001 w Polsce został aresztowany za wielokrotne zabójstwo i zaocznie skazany przez kazachski sąd na śmierć. Jego partnerka z niedowierzaniem odkrywa tajemnice z przeszłości Kereja, konfrontując je z tym, co widziała przez ostatnie kilka lat: mądrego, szanowanego mężczyznę, który bezinteresownie pomagał i uzdrawiał. Nie wierzy, że mógł z premedytacją zabić kilku mężczyzn. Ale swoją wiarę w tego mężczyznę musi udowodnić przed sądem. Przed Tośką wyjazd do Kazachstanu, gdzie wciąż żyją wrogowie Kereja.
Katarzyna Bonda oczarowała mnie tą historią. Jasne, książka wymagała skupienia przy czytaniu, zwłaszcza w częściach opisujących to, co działo się w latach 90. w Kazachstanie. Ale było warto! To historia, o której wołałoby się nie myśleć, że jest prawdziwa, przerażało mnie to, jak jednostka mało znaczyła wobec systemu. To też historia różnych odcieni miłości, która często zaskakuje. Autorka opisała nie tylko losy Kereja, ale także wielu innych bohaterów, dając czytelnikowi szersze spojrzenie na rzeczywistość, w której żyli. Co nie znaczy, że łatwo było ocenić ich niejednoznaczne moralnie zachowanie.
„Miłość leczy rany” jest pierwszą częścią zapowiadanej trylogii kryminalnej „Wiara. Nadzieja. Miłość”.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Muza.
Katarzyna Bonda „Miłość leczy rany”
cykl: „Wiara. Nadzieja. Miłość”, tom 1
Wydawnictwo Muza
Data premiery: 30.10.2019
Liczba stron: 742
ocena: 8/10