Zabójstwo matki kilkuletniego chłopca może nie wzbudziłoby aż takiego zainteresowania policji, gdyby nie znaleziony nieopodal kasztanowy ludzik. Co prawda jesienią nie było to nic niezwykłego, ale kiedy śledczy odkryli na nim odciski palców zaginionej rok wcześniej dziewczynki, córki minister spraw społecznych, sprawa nabrała większego znaczenia i skonfliktowała policjantów. Część z nich uważała, że tamto śledztwo jest zakończone, mają winnego i choć nie znaleziono ciała, mieli narzędzie zbrodni. Ale Thulin, policjantka marząca o przeniesieniu do wydziału do walki z cyberprzestępczością i Hess, oddelegowany z powodu przewinień z Europolu, podważali wyniki tamtego śledztwa i próbowali połączyć obie sprawy. Tym bardziej, że pojawiła się kolejna ofiara, przy niej kolejny kasztanowy ludzik, a sprawca nadal nie popełniał żadnego błędu…
Po przeczytaniu pierwszych stron wiedziałam już, że książka będzie makabryczna. Autor pokazywał brutalne zbrodnie i opisywał je tak szczegółowo, że oczyma wyobraźni mogłam to wszystko zobaczyć. Czasem lubię coś przegryzać podczas czytania, w tym przypadku szybko zrezygnowałam z tego zwyczaju.
Główni bohaterowie: samotna matka – ambitna policjantka oraz agent po przejściach tworzyli dość osobliwą parę śledczych. Nie znali się, nie ufali sobie, bardzo często się ze sobą nie zgadzali. Podważając pracę innych policjantów narażali się na ich gniew, przełożony nie zawsze popierał ich działania, zwłaszcza te, które do śledztwa mieszały panią minister i politykę. I chociaż wyczuwałam tu możliwość romansu (co uwielbiam, niezależnie od tego w jakim gatunku książkę czytam), to podobało mi się, że autor nie poszedł tym przewidywalnym tropem.
Cała intryga została zaplanowana tak, że ciężko mi było odgadnąć motyw mordercy. Odkryły to dopiero retrospekcje i finałowa konfrontacja. Jednak jego tożsamość nie była dla mnie takim zaskoczeniem – był wśród postaci, które typowałam, co trochę zaważyło na mojej ocenie książki. Nie ulega jednak wątpliwości, że morderca był świetny, w tym co robił i miał doskonały plan. Bawił się z policją w kotka i myszkę, podrzucając fałszywe tropy, dając zarówno śledczym, jak i czytelnikom nadzieję, że zaraz wpadnie, po czym spektakularnie i brutalnie odwracał sytuację na swoją korzyść.
Do zalet „Kasztanowego ludzika” należy z pewnością zakończenie. Nieszablonowe, bardzo niepokojące. Chociaż miejscami fabuła nieco mi się dłużyła i na początku nie potrafiłam się wciągnąć w tę historię, druga połowa książki wypadła zdecydowanie lepiej. Ponad 500 stron starczyło, by poczuć sympatię do bohaterów i zaangażować się w ich śledztwo. Autor przy okazji zbrodni zwrócił uwagę na funkcjonowanie opieki społecznej i rodzin zastępczych oraz dzieci w niepełnych rodzinach – zwłaszcza na przemoc i brak odpowiedniej opieki, nie mówiąc już o braku ciepłych uczuć. Ile z dzieci przechodzących przez takie dzieciństwo ma szansę stworzyć potem szczęśliwą rodzinę?
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu W.A.B.
Soren Sveistrup „Kasztanowy ludzik”
Tytuł oryginalny: The Chestnut Man
Tłumaczenie: Justyna Haber-Biały
Wydawnictwo W.A.B.
Data premiery: 02.10.2019
Liczba stron: 560
ocena: 6/10