Julie Yip-Williams „Do ostatnich dni”

do ostatnich dni
Obraz PDPics z Pixabay

. Latem 2013 roku Julie dowiedziała się, że ostry ból brzucha, który odczuwała przez ostatnie tygodnie to rak okrężnicy. IV stadium choroby dawało jej 6 do 15% szans na przeżycie. „Do ostatnich dni” to zapiski, które publikowała na swoim blogu i które po jej śmierci zostały wydane w formie książki. Początek nie pozostawia wątpliwości, „(…) gdy czytasz tę książkę, mnie już nie ma.”* Niemniej jednak, z irracjonalną nadzieją obserwowałam zmagania z tym bezwzględnym i przebiegłym przeciwnikiem, jakim jest rak.

Kiedy tylko usłyszałam o tej książce, od razu skojarzyła mi się z „Chustką” Joanny Sałygi – również napisanej na podstawie bloga, opisującego nierówną walkę Joanny z rakiem. Tamta historia, przez to, że zapisana w tak nietypowej formie, czasem krótkich postów, czasem tytułów piosenek, zrobiła na mnie ogromne wrażenie, mocno odczuwałam realizm tej relacji, cały czas mając świadomość, że pisała to umierająca kobieta. „Do ostatnich dni” to zupełnie inny rodzaj lektury. Jest bardziej stonowana, wyważona. Pozbawiona kontrowersyjnej otoczki, która towarzyszyła Joannie i jej partnerowi.

Jak sama pisze o sobie, Julie miała szczęście. Uniknęła śmierci jako niemowlę, wraz z rodziną udało jej się dotrzeć z Wietnamu do USA, przeszła operację oczu, która częściowo przywróciła jej wzrok. Zakochała się z wzajemnością i miała dwie córki. Dużo podróżowała, przełamywała własne ograniczenia. Z drugiej strony, myślała, że już dość się nacierpiała od losu, że rak trafił się jej niezasłużenie. Ale postawiona w tej sytuacji, zebrała siły, choć czasem wymagało to od niej tygodni zmagania się ze zniechęceniem i podjęła walkę. Próbowała oswoić śmierć. Zaplanować życie bliskich po tym, jak odejdzie. Chciała mieć jak najwięcej pod kontrolą, skoro już nie miała pełnej kontroli nad swoim ciałem.

W tamtych dniach widziałam w moich dzieciach jedynie ofiary wojny, którą zaczęłam prowadzić, a której sama nie wybrałam. Wszyscy byliśmy skrzywdzeni przez raka, ale moje córki najbardziej.** 

Julie i jej mąż byli na tyle zamożni, że w czasie walki z rakiem mogła sobie pozwolić na podróże, remont domu, nawet na zakup bardzo drogich leków, których nie zrefundowałoby ubezpieczenie, czy skorzystania z leczenia eksperymentalnego. Nigdzie nie przeczytałam skargi na to, ile kosztuje jej leczenie. Myślę, że to był jeden z powodów, może nie najważniejszy, ale ważny, że mogła walczyć z godnością, mogła w jakimś stopniu czuć się panią swojego losu. Nie mam pojęcia, czy w Polsce można mieć taki duży wpływ na dobór metod leczenia. Czy naukowcy pracują na wycinku guza chorej osoby, szukając leku na ten konkretny przypadek choroby.

Dla mnie prawdziwa wewnętrzna siła polega na stawianiu czoła śmierci ze spokojem, rozumiejąc, że nie jest ona wrogiem, ale po prostu nieuniknioną częścią życia.*** 

Chyba nie muszę pisać, że „Do ostatnich dni” to bardzo wzruszająca historia. Łamie serce, zwłaszcza serce matki, gdy Julie pisze o tym, co ominie ją w życiu córek. Łamie serce każdej kochającej osobie, gdy żegna się listem ze swoim mężem. Przypomina, że choroba jest loterią i w każdej chwili może dotknąć mnie albo moich bliskich. I, że mamy wiele powodów do wdzięczności. Z jej słów przebijała życiowa mądrość i ogromny spokój ducha. Przemyślenia Julie zmieniały się wraz z każdym etapem choroby, lecz nieustannie przebijała z nich troska o rodzinę i próba przejścia przez chorobę z godnością.

*cytat ze strony 7
** cytat ze strony 27
*** cytat ze strony 210

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Muza.

Julie Yip-Williams „Do ostatnich dni”

Tytuł oryginału: The Unwinding of the Miracle: A Memoir of Life, Death, and Everything That Comes After

Wydawnictwo Muza
Data premiery: 02.10.2019
Liczba stron: 384
ocena: 8/10