Nowe porządki czyli bałagan

Siedzę na rogówce w moim wymarzonym, choć jeszcze nie do końca wykończonym domu. Odkąd powiesiłam firanki, zrobiło się przytulniej. Co prawda ogrzewanie dopiero od kilku dni działa jak trzeba i co jakiś czas rodzi się nowy problem, ale powoli walczymy i codziennie uczymy się czegoś więcej. Może nie pamiętam o tym w każdej chwili, ale to jest moje spełniające się marzenie: mieć swój dom i ogród.

Teraz mam moją chwilę relaksu z kawą, książką czy komputerem. Chwilę, która potrwa, dopóki nie obudzi się moja córeczka. Zwykle to około dwudziestu minut. Wykonałam podstawowy plan, który miałam na jej drzemkę i mam czas, z którym nie wiem co zrobić. Zamiast rzucić się na kolejną czynność do wykonania, dałam sobie chwilę na robienie nic, bez czytania, bez pisania recenzji. Ale właśnie natchnęło mnie do opisania tego momentu.

Kiedyś myślałam, że uda nam się zamieszkać razem zanim będziemy mieli dziecko. Tak na pewno byłoby o wiele praktyczniej, budowa i wykańczanie domu w ciąży (już wiem, gdzie jest toaleta w każdym markecie budowlanym w mieście) i potem z malutkim dzieckiem, to nie taka prosta sprawa i gdyby nie moja mama, która chętnie zostaje z wnuczką, nie miałabym szans zbyt wiele zrobić.
Ale bez Olgi byłoby pusto i nudno w naszym życiu. I zastanawiam się, co ja wcześniej robiłam z czasem, kiedy jeszcze jej go nie poświęcałam. Nie liczę dziewięciu godzin na pracę z dojazdami, ale co z resztą dnia? (A swoją drogą na razie nie potrafię wyobrazić sobie powrotu do pracy i oddania Małej do żłobka…)

Na pewno czytałam, ale czytam cały czas, nawet udało mi się złapać rytm podobny do zeszłorocznego. Chociaż myślałam, że na macierzyńskim będę czytać o wiele więcej (tu bez komentarza proszę, naiwna byłam) i teraz porobiły mi się duże zatory z egzemplarzami recenzenckimi.

Miałam czas, żeby zajmować się Bullet Journalem, bazgrolić farbkami, podkreślać, wklejać. Teraz trochę mi tego brakuje, nie jestem artystką, ale lubię się czasem kreatywnie wyżyć. I może kiedyś (może wcześniej niż jak Olga pójdzie na studia) uda mi się do tego wrócić. Teraz korzystam z bujo w bardzo ograniczonym zakresie, skupiając się głównie na wydarzeniach i zadaniach miesięcznych, których nie jest ostatnio zbyt dużo. I na kolejnych punktach do zrealizowania w ramach urządzania domu.

Kiedyś inaczej spędzałam czas w Internecie. Siadałam przed komputerem i grałam (to była moja słabość, teraz w ogóle mi tego nie brakuje) albo czytałam swoje ulubione blogi, stamtąd czerpałam całą wiedzę o nowościach książkowych. Teraz korzystam głównie z telefonu, uwielbiam aplikację Bloglovin, w której subskrybuję blogi. Ale najważniejszą baza książkowych newsów jest teraz Instagram, a właściwie polski #bookstagram Chociaż tutaj też nie jestem zawsze na bieżąco, po urodzeniu Olgi podczas karmienia mogłam w ciągu dnia przeskrolować całą tablicę, teraz mała główka jest bardzo ciekawska i kiedy czuje, że nie trzymam jej obiema rękami, bardzo się rozprasza. Ale zapraszam na moje konto, staram się być tam codziennie, jeśli nie w stories, to w postach.

Żałuję, że przed urodzeniem Olgi nie zrobiłam czy nie uporządkowałam kilku rzeczy, że często beztrosko marnowałam czas. I chociaż teraz nie każda minuta mojego dnia jest wartościowa (a czas poświęcony na napisanie tych kilkuset słów obiektywnie można uznać za stracony), to nauczyłam się bardziej doceniać to, co mam. Zwłaszcza w sensie niematerialnym. Bo jeśli chodzi o sferę materialną, to jeszcze wiele niezbędnych (!) zakupów przede mną. Nauczyłam się też – i to chyba najważniejsze – cierpliwości. Że nie można wszystkiego zrobić na raz. A małe kroczki czy mikroplany na każdy dzień na razie mi wystarczą w kwestii organizacji.

W moim wymarzonym domu mam codziennie bałagan, ale za to wieczorem, kiedy otrzymuje szczery (i bezzębny) uśmiech mojego usypiającego dziecka, czuję, że w życiu mam wszystko poukładane