„Miasto glin” to Atlanta w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Przełomowy okres dla miasta: pojawia się czarnoskóry burmistrz i komendant, do pracy w policji przyjmowanych jest coraz więcej kobiet. Są dwie policjantki: Maggie Lawson pochodząca z rodziny o policyjnych korzeniach i Kate Murphy, która dopiero rozpoczynała pracę. Jest też nieuchwytny zabójca policjantów, mający na swoim koncie już pięciu zastrzelonych stróżów prawa. Ostatnim razem cudem uszedł z życiem brat Maggie, co wyjątkowo mocno poruszyło dziewczynę. Maggie, wbrew zaleceniom przełożonych, postanowiła tym razem włączyć się w śledztwo, wciągając również Kate. Dwie niedoświadczone kobiety przeciwko seryjnemu mordercy. Czy ich brawura ma szansę na powodzenie?
Jeśli znacie twórczość Karin Slaughter, wiecie czego się spodziewać po jej powieściach: krwawych zbrodni, szybkich akcji i bohaterów, którzy szybko zdobywają sympatię czytelnika, sprawiając, że mocniej przeżywa opowiedzianą historię. Po raz kolejny autorka udowodniła, że wena jej nie opuszcza. I choć ofiar było mniej, niż zazwyczaj, zbrodnie na nich dokonane zostały opisane drobiazgowo, bez pominięcia makabrycznych szczegółów. „Slaughter” znaczy rzeź i tego się trzymajmy.
Najnowsza powieść Karin Slaugher, „Miasto glin” to jest jednak inna historia od tych, które poznałam dotychczas. Po pierwsze, nie należy do żadnej serii (a przeczytanie serii z Sarą Linton i Willem Trentem bardzo Wam polecam, tylko pilnujcie kolejności!). Po drugie – czas akcji. Pisząc o Atlancie w latach siedemdziesiątych, Karin Slaughter obnażyła brutalną prawdę o policji w tamtych czasach. Bez skrępowania mówiła o dręczących ją bolączkach: alkoholizmie, pogardzie dla kobiet, czarnoskórych, homoseksualizmu i wszystkiego, co przez tych pewnych siebie mężczyzn nie zostało uznane za normę. Dzielni policjanci, często weterani wojenni, nie chcieli zaakceptować społecznych zmian i gwałtownie dawali wyraz swojemu niezadowoleniu. Jako kobieta, nie mogłam się pogodzić z tym, w jaki sposób Maggie i Kate były traktowane przez kolegów z pracy. Policjantkom nikt nigdy nie powierzał samodzielnego śledztwa, mogły najwyżej wypisywać mandaty, robić notatki przy przesłuchaniu świadków czy przepisywać na maszynie raporty. Teraz nazwalibyśmy zachowania kolegów z pracy mobbingiem czy molestowaniem, wtedy dziewczyny musiały udawać, że są twarde, upodobnić się do mężczyzn, by nie stracić stanowiska. Zresztą w życiu prywatnym miały niewiele lepiej.
Wątek obyczajowy szybko został przyćmionym interesującym wątkiem kryminalnym. Maggie i Kate z pomocą starszej i bardziej doświadczonej koleżanki, próbowały prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa policjanta. Nie spodziewały się, że poszukiwania mordercy pozwolą im odkryć w sobie cechy, o których istnieniu nie miały pojęcia. Sensacyjne akcje przyciągały uwagę i wzmagały napięcie, które miejscami sięgały zenitu! Razem z bohaterkami, ciągle, z niecierpliwością, zadawałam sobie pytanie: kto zabija? Zwierzenia mężczyzny, który obserwował Kate i zdecydowanie nie miał wobec niej przyjaznych zamiarów, stwarzały klimat zagrożenia, jego chore myśli ubrane w słowa wzmagały niepokój, ale w żaden sposób nie doprowadziły do jego zdemaskowania.
Wielbicielom Karin Slaughter pewnie nie muszę rekomendować tej książki – wystarczy nazwisko autorki na okładce. Jeśli jednak nie mieliście do tej pory okazji poznać jej twórczości, a lubicie mocne thrillery i kryminały, które czasem szokują brutalnością i pochłaniają myśli nawet po odłożeniu książki – nie mogliście lepiej trafić!
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Karin Slaughter „Miasto glin”
Tytuł oryginału: Cop Town
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 14.09.2016
Liczba stron: 512
ocena: 8/10 (rewelacyjna)
a