Pierwsze spotkanie Jamiego Mortona i pastora Charlesa Jacobsa nastąpiło, gdy ten pierwszy miał sześć lat i bawił się w ziemi żołnierzykami. Po Strasznym Kazaniu po którym pastor musiał opuścić miasteczko, chłopiec zapomniał o nim. Aż do momentu, gdy spotkał go na jarmarku, gdzie pastor, pod pseudonimem, pokazywał sztuczki związane z elektrycznością. Pastor za pomocą elektryczności wyleczył Jamiego z narkotykowego nałogu. Kolejne spotkanie, po następnych kilku latach pokazało pastora jako uzdrowiciela. Jamie postanawia przyjrzeć się uzdrowieniom i dochodzi do przerażających wniosków…
Okładka utrzymana w odpowiednim klimacie, powtarzane słowa „coś się stanie”, zapowiadały mocną książkę, zastanawiałam się nawet, czy ją czytać przy takiej burzowej pogodzie za oknem. Cóż… Książka ma ponad 500 stron, a ja czekałam cierpliwie, bardzo cierpliwie, aż pojawi się wreszcie szumnie zapowiadany mroczny klimat. Jasne, dokonywane elektrycznością uzdrowienia, wiedza na temat zakazanej księgi, budziły pewien lekki niepokój, ale nie taki, jakiego bym się mogła spodziewać podczas czytania powieści Mistrza Grozy. Po raz kolejny książka Kinga mnie zawiodła (czy to na pewno kwestia tylko wygórowanych oczekiwań?), dlatego podejmuję uroczyste postanowienie: będę sięgać tylko po książki Kinga wydane przed 2010 rokiem!
To nie jest tak, że King nagle stracił umiejętność pisania. Dalej pisze dobrze, książkę czytało się szybko mimo dużej objętości, ale zabrakło „czegoś” – elementu grozy, który powodowałby dreszczyk podczas czytania i pobudzałby wyobraźnię przy nieudanych próbach zaśnięcia. Jego wizja, choć może miała przerażać, po raz kolejny do mnie nie trafiła, wywołując raczej śmiech, niż lęk.
Akcja książki toczy się przez wiele lat, narracja jest spokojna i momentami szczegółowa, łatwo się w nią wciągnęłam i z ciekawością śledziłam zdarzenia. Jamie z dziecka, staje się dojrzałym mężczyzną, niespodziewanie uwikłanym w barwne życia pastora. Opowiada swoje przeżycia, akcentując wszystkie spotkania z Charlesem Jacobsem, prowadzące do wielkiego finału. Śledzi poczynania mężczyzny, przeczuwając, że jego celem może być coś niewyobrażalnie złego.
Mam nadzieję, że fani Kinga nie zlinczują mnie za tak niską ocenę książki. Nadal będę chwalić „Lśnienie”, „Misery” czy „Pod kopułą” (wspominałam o tym już przy okazji recenzji „Pana Mercedesa„), ale „Przebudzenia” nie wciągnę na listę książek, które zostawiły ślad na mojej duszy.
Czytaliście? Macie podobne zdanie?
Książka bierze udział w wyzwaniach: