Luca D’Andrea „Lissy” #premiera

lissyMarlene uciekła od swojego życia jak z bajki.
Książę, który wyrwał ją z biedy okazał się gangsterem, a ona zapragnęła innego życia, starannie planując ucieczkę i zabierając z jego sejfu skarb. Ale zimą droga w górach okazała się zbyt niebezpieczna i Marlene cudem przeżyła po rozbiciu samochodu. Pomógł jej tajemniczy mieszkaniec tamtych okolic.
Rozwścieczony zdradą, kradzieżą i upokorzeniem mąż sięgnął po ostateczne rozwiązanie. Sam nie potrafił odnaleźć uciekinierki, więc zatrudnił osobę, która zrobi to dla niego. Znajdzie ją i ukarze. Od tego zlecenia nie ma odwołania. Jeśli ją znajdzie, Marlene zginie.
Czy pustelnik zdoła ochronić kobietę? I czy powinna mu zaufać?
I najważniejsze, kim jest Lissy?

Akcja książki toczy się w latach 70. To przenosi nas w czasy, kiedy nie było komórek, kiedy łatwiej było zniknąć. Marlene miała świetny plan, ale zniweczyła go przypadkowa decyzja. Teraz wysoko w górach skazana była na łaskę Simona, sama nie odnalazłaby drogi do miasta, zwłaszcza w coraz trudniejszych warunkach atmosferycznych. Musiała mu zaufać, ale szybko polubiła tego specyficznego człowieka, od tylu lat mieszkającego w samotności i kultywującego prawie zapomniane zwyczaje.

Narracja w „Lissy” prowadzona jest w trzeciej osobie, z perspektywy kilku bohaterów książki. Oprócz aktualnych wydarzeń, dla każdego z nich opowiedziana jest historia z przeszłości, przełomowe momenty, które doprowadziły do tego, kim stali się jako dorośli ludzie, które sprawiły, że ich drogi się skrzyżowały. Luca D’Andrea celnie operował słowem. Pisał krótkie zdania i często krótkie rozdziały, używał mocnych, dosadnych słów. Oswajał okrucieństwo, jakby było naturalnym odruchem człowieka, jakby nie potrzebowało żadnego wytłumaczenia, choć często miało swoje korzenie w przeszłości, a popełnione zło miało swoje usprawiedliwienie, było konieczne. Nastrój zagrożenia wyczuwalny jest niemal od początku książki, początkowo w gorączkowej ucieczce Marlene. Ale klimat powieści stopniowo robi się coraz bardziej mroczny, gdy przed czytelnikiem odkrywane są kolejne fakty. Chociaż nie wszystko jest powiedziane wprost, niedopowiedzenia i sugestie sprawiały, że na moich przedramionach pojawiała się gęsia skórka. Zło było blisko, było wyczuwalne, tylko nie było wiadomo, z której strony uderzy.

„Lissy” miała w sobie wiele z bajki, ale raczej bajki w wersji braci Grimm, niż Disney’a. To świetny, przerażający thriller z niesamowicie wykreowanym klimatem, który mocno oddziaływał na moją wyobraźnię. Nie wiem, ile razy zostałam zaskoczona i musiałam modyfikować swoją opinię o bohaterach. Wiele razy musiałam też samą siebie przekonywać, że niektóre sceny to wynik nadinterpretacji rzeczywistości przez bohaterów, że istnieje logiczne wytłumaczenie, że to wszystko z powodu tego mrocznego klimatu. Spodobało mi się również zakończenie książki, złowrogie, niejednoznaczne.

Silny wiatr i deszcz za oknem to świetna wymówka, żeby dla ciepła (i bezpieczeństwa) opatulić się kocem i zaczytywać właśnie w takich książkach.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

Luca D’Andrea „Lissy”

Tytuł oryginału: Lissy
Tłumaczenie: Andrzej Szewczyk
Wydawnictwo W.A.B.
Data premiery: 03.10.2018
Liczba stron: 432
ocena: 8/10 (rewelacyjna)