Premiera! Levi Henriksen – Pieśń harfy

pieśń harfyProducent muzyczny, traktujący muzykę jako materiał do pracy, powinien posiadać wyrobiony gust i nie dać się zaskoczyć żadnemu wykonaniu, w końcu usłyszał już tyle różnych utworów, głosów, interpretacji, że niełatwo zrobić na nim wrażenie. Stąd zdziwienie Jima Gystada z powodu własnej reakcji, gdy w kościele usłyszał śpiew trójki osiemdziesięciolatków. Mężczyzna poczuł się poruszony, co mu się rzadko zdarzało ostatnimi czasy i wiedział, że zrobi wszystko, by nawiązać kontakt z tymi ludźmi o pięknych, dojrzałych głosach, by namówić ich na nagranie płyty. Porzucił dotychczasowe życie, przeprowadził się do małego miasteczka w pobliżu domu śpiewającego rodzeństwa Thorsen. Przy okazji odnalazł własny, nowy rytm życia, docenił spokój i celebrowanie chwili. Nie ustając w zachwytach nad głosami trójki starych ludzi, powoli poznawał ich historie.

Jeśli napiszę, że „Pieśń harfy” jest opowieścią o muzyce, nie będzie to nic odkrywczego, zważywszy na tytuł i okładkę książki. A jednak Levi Henriksen pisał o głosach, dźwiękach, tekstach piosenek tak pięknie i sugestywnie, że miało się ochotę poznać melodie, które go zainspirowały, posłuchać śpiewającego rodzeństwa, czy choćby chrzęstu przesiewacza żwiru. Autor pozwolił mi spojrzeć na świat oczyma głównego bohatera, wrażliwego na muzykę, podświadomie wszędzie szukającego jej źródeł. W powieści nie brakowało słów określających dźwięki, które zmuszały do wyobrażenia, jak brzmiałyby w naturze, pojawiało się też wiele cytatów z piosenek, wplatanych w opisy i dialogi. Żałowałam, że nie jestem tej samej narodowości, co autor, nie znam norweskiej muzyki i teksty piosenek nie przywoływały mi melodii, z którymi były związane. Dodałoby dodatkowej głębi w przeżywaniu opisanej historii.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, co powiedzieć, bo tego nie można było wytłumaczyć – jak myśli, która nie przyszła jeszcze do głowy, ale ta rytmiczna żarliwość przesiewacza, organiczna i mechaniczna jednocześnie, sprawiła, że nagle uświadomiłem sobie, że wszystko ma swoją pieśń.*

Akcja powieści biegła niespiesznie, przeplatana licznymi opisami, pozostawiała czas na przemyślenia. Mało dowiadujemy się o życiu głównego bohatera, poza tym, że jest samotnym znawcą muzyki. Działania Jima Gystada były skierowane na trójkę starszych ludzi, zależało mu, by poznać ich jak najlepiej, usłyszeć historie z przeszłości, nie tylko o ich minionej karierze, ale przede wszystkim o ich życiu. Siła Śpiewającego Rodzeństwa Thorsen tkwiła w całości, którą tworzyli, ich głosy osobno brzmiały pięknie, razem składały się na coś wspaniałego. Sprawiali, że proste religijne piosenki nabierały nowego znaczenia. W książce pojawiało się wiele odniesień do Pisma Świętego, które niejednokrotnie wskazywało rodzeństwu drogę wśród trudnych decyzji i odgrywało ważną rolę w ich życiu.

Nie wiedziałam, dokąd zmierza ta historia. Do wielkiego powrotu rodzeństwa na scenę? Do odzyskania utraconej miłości? A może niepotrzebnie się nad tym zastanawiałam, powinnam raczej dać się ponieść z prądem wydarzeń, cieszyć plastycznym językiem, chłonąć atmosferę spokoju i ciepłych uczuć? Choć nie jest to gatunek, który czytam często, zwykle szukam szybszej akcji i większych emocji, książka stanowiła miły przerywnik od pośpiechu obecnego w życiu. „Pieśń harfy” niesie ze sobą ważne przesłanie, że nigdy nie jest za późno na szukanie szczęścia i realizację marzeń.

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Smak Słowa i Business & Culture.

IMG_20160314_220107Książka bierze udział w wyzwaniach:
Klucznik  2. Czytana w łóżku

Książki autora:
– Pieśń harfy
– Śnieg przykryje śnieg
– W drodze do domu. Opowieści wigilijne z Norwegii

Obserwujesz już mojego bloga?
Facebook | Bloglovin | Google+ | Instagram

 *cytat ze strony 32